„Odmawiam teraz nowennę pompejańską” powiedziała kiedyś do mnie przyjaciółka. „Kojarzysz?”. Tak, coś kojarzyłam, ale 54 dni różańca to było za wiele. Kilka miesięcy później znalazłam artykuł o tym, że to modlitwa nie do odparcia. Niemożliwe. Od kilku tygodni miałam kryzys: obniżony nastrój, zniechęcenie, problemy ze snem, generalnie nie było wesoło. Pomyślałam, że nie szkodzi spróbować, skoro jest tyle świadectw skuteczności tej modlitwy. Wydrukowałam „instrukcję obsługi” i zaczęłam tego samego wieczoru. Zazwyczaj każdą decyzję muszę przemyśleć i przeanalizować, zdarza się jednak, że mam jakiś impuls, przynaglenie, które zmusza do działania i efekty zawsze są zaskakujące. Tak było tym razem.
Odmawianie przez 54 dni trzech części różańca to była wersja dla hardcorów. Ja nie modliłam się na różańcu prawie wcale, dopiero zaczynałam z nim przygodę. Było około 22:30. Wzięłam „instrukcję” i różaniec. Po 40 minutach miałam dosyć, a do końca było jeszcze daleko. To nie może się udać, myślałam przysypiając i kończąc tajemnice chwalebne. Następnego dnia było podobnie, trzeciego byłam załamana. Obłęd jakiś. Kim są ludzie, którzy to ogarniają? Rano obudziłam się z decyzją, że koniecznie muszę dowiedzieć się, jak opanować pompejankę. Pierwsze odkrycie: nie trzeba odmawiać wszystkich części od razu, jedna za drugą. Ufff, ale co dalej? Pomyślałam: „Boże, przecież musi być jakaś aplikacja”. Była. Pierwszą nowennę odmówiłam prowadzona przez aplikację, przy kolejnych nie była już potrzebna. Różaniec przestał być katorgą, zaprzyjaźniłam się z nim i tak jest do dziś. Zadziwiające, ale przez 2,5 roku odmawiania pompejanki, miałam nieustające intencje, regularnie dwa tygodnie przed końcem znałam kolejną. Nie mogłam skończyć, ponieważ one narzucały się same, nie robiłam przerwy. Koniec i początek. Wcześniej nie modliłam się na różańcu, nagle odmawiałam kolejne nowenny.
Dostałam łaskę trwania i przekonałam się, że intencja to jedno, a efekt drugie. Pierwsze dwie pompejanki odmówiłam w tej samej intencji i… nic. Żadnej zmiany, ale po zakończeniu drugiej zrozumiałam, że otrzymałam coś zupełnie innego i bardzo potrzebnego – spokój. Wyciszyłam się, zaczęłam inaczej myśleć o pewnych sytuacjach i ludziach, lepiej spałam. Na „problem” spojrzałam z innej perspektywy i… przestał być problemem. Po odmówieniu wielu nowenn, w różnych intencjach, wiem, że nie można traktować ich jak koncertu życzeń czy sklepu wysyłkowego. Nie możesz czegoś zamówić i czekać na kuriera. Bóg działa w inny sposób i rozwiązuje nasze prawdziwe, nie wymyślone przez nas, problemy. Dziś jestem wdzięczna, bo za każdym razem, gdy chwytam za różaniec, biorę do ręki życie moje lub innych ludzi i oddaję je Bogu. Bogu przez Maryję i dostrzegam zadziwiające skutki tej modlitwy. Każdą z tych tajemnic mogę odnieść do mojego życia. Jest to trudne, ale gdy sobie to uświadomiłam, różaniec zaczął namacalnie działać. Przypominam sobie niektóre moje przemyślenia, wtedy inaczej postrzegam rzeczywistość, niepokoje, gniew odchodzą niemal natychmiast.
Różaniec możesz odmówić w pokoju, w kaplicy, ale także podczas spaceru, jazdy samochodem, górskiej wędrówki, zamiast przeglądania Internetu, możesz powtarzać Zdrowaś Mario, patrząc przez szybę pociągu. Nie musi to być ostentacyjne, ważne, że jest. Zatrzymujesz się czy zwalniasz, pozostawiasz za sobą problemy, a jednocześnie funkcjonujesz w świecie. Jesteś skupiona lub przez twoją głowę przelatują myśli dalekie od modlitwy. Fruwają nieokiełznane i już nawet nie walczę z rozproszeniami, po chwili wrócimy na właściwy tor. Mój sznurkowy różaniec niemal „chłonie modlitwę”, ale to przedmiot, istotą jest coś innego. Jak pisał święty Jan Paweł II w Rosarium Virginis Mariae: „Odmawiać różaniec (…) to nic innego, jak kontemplować z Maryją oblicze Chrystusa”. Mam doświadczenie w medytacji ignacjańskiej, poszczególne tajemnice przedstawiam sobie jako obrazy. Historia Zbawienia płynie z każdym Zdrowaś od momentu Zwiastowania młodej dziewczynie, przez narodziny i nauczanie Jezusa, doświadczenie śmierci Syna, Zmartwychwstania Jezusa, do Królowej. Przy bolesnych nie odrzucam obrazów ze znanego filmu. Są ze mną głęboko, nie walczę z nimi, ale jestem w Ogrodzie, podczas biczowania czy stoję pod Krzyżem, a Krew Zbawiciela spływa pod moje stopy. Medytuję? Nie mam łaski całkowitego skupienia, dziś nie wiem, gdzie mnie Bóg zaprowadzi, więc trwam mimo trudności i rozproszeń. Mam zrezygnować? Różaniec uczy mnie, że jestem daleka od doskonałości, że Bóg działa w moim życiu, uczy, że nie tyle ważna jest precyzja, co trwanie. Nie jest już monotonny, często zadaję Bogu pytania, odpowiedzi pojawiają się niespodziewanie.
Po 2,5 roku nieustannego odmawiania pompejanki odchodzę od niej. Pozostaje różaniec. Wracam do źródła, czyli Pisma Świętego. Czytam je od ponad dwudziestu lat, towarzyszy mi przez całe dorosłe życie. Czuję, że Bóg prowadzi mnie do Księgi Psalmów, z których wywodzi się różaniec, że czeka mnie kolejny przełom w modlitwie. Kilka lat odmawiania nowenny pompejańskiej miało swój cel, ponieważ w relacji z Bogiem nic nie jest przypadkowe. Arcybiskup Ryś powiedział: „Daj Bogu czas, żeby w tobie podziałał”. Daję, niech działa. Jestem w najlepszych rękach.