Dziś wspomnienie świętego, który swoją metodą medytacji nieźle zamieszał w moim życiu duchowym. Ignacy Loyola przed nawróceniem swoje nagrzeszył: jak pisał, prowadził życie nieuporządkowane (kobiety, hazard, pieniądze, władza). Ranny, dla rycerza nic niezwykłego, gruntownie nawrócił się, później założył zakon Jezuitów. Mistyk stał się mocnym narzędziem w pracy ze współczesnym człowiekiem. Jego Ćwiczenia duchowe nadal są aktualne w poszukiwaniu Boga w codzienności. Lubię tych niepokornych, jak św. Ignacy czy św. Augustyn, są autentyczni, tacy święci z krwi i kości. Ci którzy od dzieciństwa, niemal od kołyski zdążali na ołtarze, wydają się dalecy swoim wybraniem. Fakt, Bóg różnie udzielił im łaski. Pierwsi, rozrabiaki dają jednak nadzieję. Skoro oni doświadczyli tak wielkiej łaski i radykalnie zmienili życie, ze mną może nie będzie źle, choć może to pycha. Nie, nie dążę na ołtarze, nie o taką świętość chodzi, raczej życie w tej świętości, którą otrzymałam na chrzcie.
Szczególnie uderzyła mnie modlitwa ułożona przez Ignacego:
Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę mą całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś – Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swej woli. Daj mi jedynie miłość Twoją i łaskę, albowiem to mi wystarczy. Amen.
Staram się tak modlić każdego dnia, niestety „staram się” jest tu kluczowe. Chciałabym, żeby nie były to tylko słowa, ale realne działanie w życiu, zostawiam jednak coś dla siebie. Jednego dnia więcej, innego mniej. Wstaję z łóżka, modlę się, zapominam, robię swoje. Czasami myślę, że tylu przede mną działało, żeby przyprowadzić mnie do Boga, a ja ciągle wybieram swoje ścieżki. Już tak mam, lubię iść samotnie, po swojemu i przenoszę to także na sferę duchową. Bóg podsyła mi Ignacego, który stuka do mnie, a ja mówię ok, fajnie, że jesteś, ale na maksa jeszcze nie teraz. Mamy czas. Wchodzę czasami do kaplicy. Dobrze, jeżeli jest cicho, nikt i nic nie rozprasza, ale przyznaję, że emocje także tam potrafią mną wstrząsnąć. Modlę się, zawierzam i… no właśnie. Wystarcza tego na krótko, daleka jestem od zawierzenia na wzór Ignacego.
Dzisiejsze czytanie (Mt 13, 54-58) mówi o niedowiarstwie. Mam poczucie, że brakuje mi wiary. Tej wiary, jak ziarnko gorczycy, tej, która góry przenosi. Jeżeli wołam o cud, to jak on ma się wypełnić w moim życiu, skoro brakuje najważniejszego? I tu namieszał św. Ignacy, bo jego metoda modlitwy nie tylko do mnie trafiła, ale daje mi często spokój i inne niż dotychczas spojrzenie na lekturę Pisma Świętego. Nic nie jest dane na zawsze, dlatego mam w tej modlitwie swoje wzloty i upadki, ale walczę o to, by nie zatracić tego, co już wspólnie z Ignacym, Bogiem wypracowaliśmy. Walczę, bo modlitwa Słowem daje mi siłę, nawet gdy jest nam trochę nie po drodze.