Czy ostatnie tygodnie wam też minęły pod znakami niedowierzania, a następnie oswajania koronarzeczywistości? Izolacja, wideoświęta, mój koronaniepokój odszedł 1,5 tygodnia przed Wielkanocą. Uświadomiłam sobie, że przesłonił mi istotę Świąt. To był przełom. Przyszło wyciszenie i spokój.
Gdy zobaczyłam propozycję codziennej medytacji on-line metodą ignacjańską przed Zesłaniem Ducha Świętego na Pogłębiarce, wiedziałam, że to jest dla mnie. Przez czternaście dni robiłam notatki, czasem korzystałam z pomocy lektora. Wierzę, że to, co pozostało, było naprawdę ważne, szczegóły pozostają pomiędzy mną a Bogiem 🙂 O metodzie ignacjańskiej możecie znaleźć informacje w Internecie, w nawiasach podaję teksty, którymi modliliśmy się na rekolekcjach Odkryj w sobie Ducha.
Trudności
Te medytacje to była sinusoida. Wznoszenie i upadek, naprzemiennie, jak w życiu. Jednego dnia płakałam z bezsilności, kolejnego był spokój. Już pierwszego (J 14, 15-21) uderzyło mnie, że Jezus prosi o Ducha dla mnie. Staram się być wyczulona na Jego natchnienia, działanie w moim życiu. Czy z sukcesem? Muszę dojrzeć, przetworzyć i zrozumieć? Zrozumienie nie jest gromem i Bóg ma w tym swój cel. Jestem tu i teraz, w określonym miejscu i konkretnymi ludźmi. Czasami mam ich dość, czasami mam poczucie, że moje życie powinno wyglądać inaczej, z drugiej strony muszę zaufać. Mam wobec Boga oczekiwania, ale jeżeli dziecko może je mieć wobec ojca, moje też są w porządku.
Wyzwaniem było wejście w obraz chaosu, poległam (Rdz 1, 1-5). Moim chaosem są relacje z ludźmi, może dlatego było tak trudno, ale Duch Święty jest w moich lękach. Uświadomiłam sobie po raz kolejny, że jest to ważny problem. Trudno mi także jest modlić się fragmentem Jana 15, 1-9. Obraz, w którym jestem częścią winnego krzewu, drzewa, że czerpię z jego soków. Nie czuję, że jestem wrośnięta. Jest tutaj miejsce na pytanie o wiarę. Jeżeli tego nie czuję, to czy wierzę? Widzę raczej ten krzew od zewnątrz, bez emocji. Z kolei (Ps 139, 1-18; Mt 28, 16-20) to totalne rozwalenie, zdruzgotanie. Zero skupienia, gonitwa myśli nad tym, co wydarzyło się tego dnia, rozproszenia. Wątpliwości czy ta modlitwa ma sens, ale dotknęła tego, co boli, więc była pewnym oczyszczeniem.
Radości
Radości, dla nich warto się zmagać. (Rdz 2, 5-8) Jezu, przychodzisz i jesteś niezależnie od moich słabości, akceptujesz mnie. Przyjmujesz to, czego ja nie chcę, co odrzucam, z czym czuję się źle. Stworzona i akceptowana nie powinnam mieć potrzeby zmieniania siebie, pracy nad sobą? Może inaczej, może praca nad sobą nie jest zła, niedobra jest tendencja do duchowego samobiczowania. Czasem wołam o cud, który nie nadchodzi, wołam, bo gaśnie we mnie nadzieja. Ukojenie przyniosła też medytacja (Lb 9, 15-23). Bóg działa w swoim tempie, według swoich zasad. Nie powinniśmy Go wyprzedzać, On wie, jak długo powinniśmy być w danym miejscu. Ruch wymaga samodzielnego przepracowania problemów. On nam wtedy towarzyszy. Wiem, że w moim życiu są sprawy, które nie ruszają, ja nie ruszam.
I jeszcze List do Rzymian (Rz 8, 22-27). Kiedyś bardzo mocno uderzyły mnie słowa, że Duch Święty wspiera mnie w modlitwie, że jest w niej obecny, a w moich trudnościach, wstawia się za mną. Ten fragment Listu do Rzymian bardzo mi pomógł w mojej drodze modlitwy. Lubię też wizualizację mojego wnętrza. Od chwili gdy przeczytałam Twierdzę wewnętrzną Teresy z Avila, jest to mój ulubiony obraz: wnętrze, jako mieszkanie, miejsce spotkania z Jezusem. Jesteśmy tylko my. Cisza, spokój, jest jasno, niemal pusto, nic nie rozprasza.
Następny obraz bardzo lubię, może dlatego, że łatwo go zobaczyć – chrzest w Jordanie (Mt 3, 13-17). Za każdym razem, gdy modlę się tym fragmentem, jest inaczej. Jan ochrzcił Jezusa (ok, nic nowego :)), a On mokry podszedł do mnie, wyciągnął rękę i wprowadził do Jordanu. Jezus zanurzył mnie w wodzie. Poczułam, że niezależnie od mojego grzechu, ja też jestem umiłowaną córką Boga. Mam tego samego Ducha, którego otrzymał Jezus. Boże, nie pozwól mi o tym zapomnieć. Potem było spotkanie Jezusa z Samarytanką. On nie tylko chce ze mną być, ale chce czegoś ode mnie. Nowe doświadczenie i zaskoczenie. Mogę coś dać Bogu, nie tylko od Niego otrzymywać, pytanie co? Co mogę dać Bogu? Nie wiem. Czy znajdę odpowiedź? (J 4, 5-26).
Finiszujemy
Koniec blisko, a ja znów na huśtawce. Jezus staje przede mną ze swoimi ranami. Pozwala ich dotknąć, ale jednocześnie chce być w moich zranieniach. Jezu, dotknij wszystkich moich ran, tych uświadomionych i tych, których nie znam, nie rozumiem. Szczególnie proszę o uzdrowienie jednej z nich. Nie boisz się moich ran, a ja nie chcę uciekać od Twoich (J 20, 19-29).
Kolejny dzień znów na odhaczenie (Dz 10, 9-22. 24-26. 34-48). Żadnych obrazów, rozproszenie, powracający problem z tego dnia, rozmyślanie, jak go rozwiązać. Na koniec rzuciłam wkurzona: dajesz mi jakiś obraz, chcesz mi coś powiedzieć czy kończyć? Niemal natychmiast pojawia się myśl: po co ci gadanie? Właściwie słusznie, po co gadać…
Kończymy obrazem wody (Ez 47, 1-12). Wejście w wodę, która daje życie, może być tak, że nie wszystko oczyści. Bóg potrzebuje w naszym życiu takich miejsc, potrzebuje naszych zranień, żeby wyprowadzić z nich dobro? Trudno mi to przyjąć. Boże, chciałabym, żeby to moje największe, w mojej ocenie, zranienie zostało zamknięte. Już nie chcę nim żyć, leczyć, rozpatrywać. Chcę je zamknąć nawet bez uleczenia. Wiem, to nie jest rozwiązanie.
Zesłanie Ducha Świętego miało w tym roku dodatkowy wymiar. Pierwszy raz od kilku tygodni zniesiony został limit na udział w mszy świętej. Pozostają maseczki. Jestem sceptyczna i tym razem nie popadam w hurraoptymizm. Jest jednak jakieś jeszcze niepoznane znaczenie tego, że to odmrożenie przypadło akurat na Zesłanie. Przyjdź Duchu Święty, jesteś mi potrzebny, potrzebny w mojej codzienności. Należę do Ciebie Jezu Chryste. Amen.